Grenlandia – team na dziewiczej ścianie

Grenlandia – team na dziewiczej ścianie

Zrywam się z koi i obijam o ściany rozmazując na nich resztki snu, wychodzę na pokład. Pomimo środka nocy na tej szerokości geograficznej słońce nigdy nie chowa się za horyzontem. Przede mną powoli wyostrza się obraz. Lite, wielkie ściany wyrastające wprost z lustra wody całkowicie wybudzają mnie ze snu. Chwytam kapitańską lornetkę. Po chwili już wiem. Mamy to! Jesteśmy na miejscu. Dwa lata od narodzin idei wyprawy i mojego opętania szaloną wizją, eksploracji i wytyczanie nowych dróg skalnych na zachodnim wybrzeżu Grenlandii.

Wspaniałe formacje na pięknej nienazwanej do tej pory ścianie kryją w sobie wiele zagadek. Omiatam ją głodnym wzrokiem. Od dołu wydaje się nieewidentna, zanikające rysy wpuszczają się w głąb gładkich nieprzystępnych płyt. Co dalej? szukam wzrokiem innych możliwości przejścia, po chwili kolejnej. Czuję się jak mysz wpuszczona do labiryntu, która wiedziona instynktem szuka drogi do upragnionego sera. Logistyka na tej turni będzie kluczem do jej serca a poszukiwanie drogi podróżą. Szukamy kotwicy dla naszego jachtu. Najlepsze miejsce odnajdujemy przy ujściu strumienia do fiordu Lakesfjord pomiędzy dwoma wybitnymi, odkrytymi przez nas masywami.

liofilizaty na wyprawę

Z pontonu prosto pod ścianę. (fot. archiwum Marcina Yeti Tomaszewskiego)

14.07.2017

Pierwszy dzień wspinaczki na wyspie Akuliaruseq. Rejon nieznany. Nie wiemy na co mamy się przygotować, w początkowo oceniamy potencjalną linie na trzy dni wspinaczki, jednak pierwsze wyciągu ostudzają nasz zapał i budzą respekt do ściany, która wydaje się teraz o wiele poważniejsza i większa, niż przypuszczaliśmy. Tego dnia posadzimy cztery wyciągi. Z piątego Konrad postanawia zejść, ze względu na dużą kruszyznę. Zostawiamy liny i zjeżdżamy do lustra wody skąd Sławek odbiera nas pontonem. Pierwsze emocje i wrażenia budzą w nas ekscytację. Po powrocie na pokład jachtu siadamy w mesie do posiłku. Czas i przeszłe doświadczenia pokazały mi, że nie warto myśleć za dużo na przód. W górach wszystkie warunki decydujące o wyborze taktyki działania zmieniają się bardzo szybko.

15.07.2017

Konrad jednym wyciągiem rozpoczyna wspinaczkę w headwallu. Skała w tym miejscu okazuje się być wyśmienita, a formacje wprost żywcem wycięte z najlepszych granitowych rejonów świata. W trakcie wspinaczki przebijamy się przez nieprzyjemny odcinek skalny, o którym postanawiamy zapomnieć. Teraz liczy się tylko to co piękne, a to właśnie spiętrza się nad naszymi głowami. Obserwuję Konrada w akcji. Wspinanie nie przysparza mu wielkiego trudu, wygląda na zestrojonego ze skałą i owspinanego. Wojtek również jest pełen zapału. Z takimi partnerami nie będę miał tutaj za dużo pracy – myślę, uśmiechając się do siebie. W czasie gdy kończymy z Konradem ostatni tego dnia wyciąg, Wojtek czyści z trawy trzecią i czwartą długość liny pod pełne przejście klasyczne. Wyciągi te nie przedstawiają wygórowanych trudności jednak sporo ilość trawy znacząco podwyższa jej wartość uprzykrzając tym samym asekurację i komfort wspinania. Szczota, zmiotka i dłuto do czyszczenia rys. Przygotowanie do przejścia klasycznego wydłuża czas pracy nad droga i przypomina prace wysokościowe, które w domu są jednym z naszych zawodów. Pod koniec dnia wzywamy przez krótkofalówkę niezawodnego Sławka, który podpływa pod ścianę pontonem i zabiera nas na pokład jachtu.

wspinaczka Grenlandia

Zmagania z dziewiczą ścianą. (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

16.07.2017

Wojtek z Konradem uklasyczniają pierwsze oczyszczone wyciągi, proponując wycenę 6b. Mateusz podchodzi z kamerą pod poręczy i filmuje ich zmagania. Niska temperatura nie ułatwia im zadania. Wojtek w połowie wyciągu zdejmuje kaptur i ogrzewa dłoń na karku. Nie znałem dotąd tego patentu. Zapamiętam. Konrad w równie nieprzyjemnych warunkach kończy swoją robotę. Po wykonanej pracy holujemy 42 litry wody, żywność na cztery dni i cześć sprzętu biwakowego na półkę pod headwallem.

Gdy spędzamy czas w naszej nienazwanej dotąd ścianie, Sławek dobija pontonem pod spadający w okolicy żleb i podchodzi w górę, w celu rozeznania drogi zejściowej. Niestety ze względu na dużą kruszyznę, luźne kamienie, niezwiązane płaty śniegu, nie dochodzi do przełączki, będącej w połowie drogi zejściowej. Gdy dociera do pontonu, z góry spada samoistnie lawina kamieni, uszkadzając jedną komorę. W trakcie podchodzenia po poręczy do miejsca biwaku, zgłasza się przez krótkofalówkę i relacjonuje przebieg wydarzeń. Nie wygląda to dobrze, ponton jest nam niezbędny bo wrócić i ponownie dotrzeć pod ścianę.

wspinanie na Grenlandii

Jeden z biwaków (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

17.07.2017

Podejmujemy decyzję o przepłynięciu do oddalonego o 30 mil morskich na północ od naszego kotwicowiska, portu w Uppernivik. Prognozy zapowiadają kilkudniowe załamanie pogody, stąd decyzja ta wydaje nam się rozsądna, tym bardziej, że pozwoli uzupełnić zapasy. W ścianie pozostawiamy cały sprzęt, liny i część sprzętu biwakowego. Po pięciu godzinach rejsu o drugiej w nocy kolejnego dnia dobijamy do kei w Upernivik. Dzień w nocy nie pozwala nam zasnąć, emocje i myśli również.

21.07.2017

Dzień po powrocie z Upernivik, na zewnątrz pada. Spakowani czekamy aż pogoda się poprawi, jesteśmy gotowi na ostateczny atak. Kolejna prognoza i jesteśmy już po omówieniu. Od jutra dwa dni dobrej pogody, później bez opadów przez kolejne trzy dni. Postanawiamy ruszyć do boju jutro z samego rana. Pozwalając wyschnąć ścianie i trawiastej półce biwakowej, zwiększymy nasz komfort i szanse na sukces. Mija dwudziesty dzień wyprawy.

22.07.2017

W godzinach porannych wchodzimy w ścianę. Po podejściu do półek biwakowych dwójka szturmowa złożona z Wojtka i Konrada rozpoczyna akcje powyżej, a ja z Mateuszem przekopujemy się przez warstwy piachu i mchu, aby uformować nasze legowiska. Po kilku godzinach wyłaniają się nam dwie całkiem komfortowe platformy, na których odważamy się nawet poruszać z pętlami na biodrach, zamiast uprzęży. Po wykonanej pracy przypinam małpy to poręczówki i klnąc pod nosem rozpoczynam swoją pracę, czyli podchodzenie po linie. Niestety, ze względu na kumulację wszystkich kontuzji z ostatnich miesięcy, zmuszony jestem przekazać prowadzenie najtrudniejszych partii ściany chłopakom. Oburęczne naderwanie mięśnia podkłykcia, czyli tak zwany „łokieć golfisty”, zerwany troczek oraz poparzona twarz, prowadzą dla mnie zajęcia z cierpliwości i pokory. Patrząc na wspinających się chłopaków cieszę się, że mają możliwość realizowania swoich marzeń w tak pięknym miejscu. To jest ich pierwsza nowa droga na wielkiej ścianie.

co jeść podczas wspinaczki

Na ścianie. (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

Gdy dochodzę do chłopaków okazuje się, że jest problem. Powstrzymuje nas dziura w ścianie, a dokładnie miejsce, którego obawialiśmy się jeszcze w trakcie lustracji z pokładu Berga. Krucha, łuszcząca się skała i przerwa z formacjach skalnych powoduje, że nie mamy pomysłu na kontynuowanie naszej linii. Konrad próbuje z prawej strony, jednak wycofuje się ze względu na brak chwytów oraz grożące oberwaniem, tafle skały. Ja wycofuję się z prawej, kruchej strony ponad stanowiskiem. Przed wejściem w ścianę zadecydowaliśmy nie zabrać spitów, jednak w tym miejscu ich użycie ze względów bezpieczeństwa wydaje się konieczne. Wojtek wspomina o rodzinie i żonie, której obiecał wrócić. W dom czeka na niego niespełna roczna córeczka. Konrad również przebąkuje, że żyć trzeba. A ja, co mam powiedzieć? Chcę żyć najmocniej jak tylko można. Stoimy przed granicą ryzyka, której postanawiamy nie przekraczać. Spuszczając głowy, decydujemy się nazajutrz spuścić liny poręczone do lustra wody i odebrać sprzęt wiercący. Chłopaki postanawiają ochrzcić ten wyciąg nazwą „shame pich” choć dla mnie – szczerze – to żaden wstyd.

23.07.2017

Nazajutrz zjeżdżam z Wojtkiem około 200 metrów po z rzuconych poręczówkach na pokład jachtu. Po godzinie wracamy ponowne zwijając za sobą liny ze sprzętem w ścianę. „Shame pich” tego dnia otrzymał od nas nierdzewna biżuterię w postaci dwóch nowych i pięknych świecących kotew i plakietek o średnicy 10 mm. Taka asekuracja z pewnością wystarczy by zmierzyć się z krawądkami na płycie o trudnościach, jak ocenił Konrad, 7c+ i by utrzymać średniego słonia lub choćby Fiata 500. Po wytyczeniu kolejnego hakowego wyciągu, zakładam stanowisko pod małym okapem i zjeżdżam na biwak, czyszcząc go z przelotów. Mój zegarek pokazuje trzecią w nocy, a ściana jest w pełnym słońcu. Na tej wyprawie czas zupełnie zwariował!

24.07.2017

Kolejny dzień przynosi nam kolejnych pięć wyciągów z czego trzy wymagają uklasycznienia. Wojtek dociera do kolejnej półki biwakowej.

Wspinaczka na Grenlandii

Grenlandia zachwyca pejzażami. (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

25.07.2017

Nadchodzi kolejny biały dzień, południe czy tez wieczór. Sam nie wiem. Podchodzenie po linach i holowanie sprzętu sporo mnie kosztuje, jest to jednak czynność, przy której korzysta się w głównej mierze z nóg, dzięki czemu nie przekraczam progu bólu. Mateusz, objuczony kamizelą z obiektywami, wygląda jak antyterrorysta. Brakuje mu tylko kominiarki z wyciętymi otworami na oczy, nos i usta. Z zapałem filmuje chłopaków czyszczących wyciągi pod uklasycznienie i za nic ma rozciągającą się pod nim ekspozycję. Jestem pełen podziwu. Konrad spada w słońcu w kluczowej płyty. Prowadzenie jej przekładamy na czas gdy ściana jest w cieniu. Trudności 7c+ czyli VI.5 nie sprawiają mu zwykle kłopotu, jednak w górach wszystko odbiera się inaczej, szczególnie gdy powstaje nowe. Wieczorem docierany do biwaku, który również okazuje się bardzo komfortowy. Komary żrą nas, a my liofy. Zasłaniamy oczy opaskami i nad ranem szybko zasypiamy.

26.07.2017

Wieczorem sprawdziliśmy zapasy żywności. Nie jest dobrze! Ściana bardzo nas zaskoczyła. Brakuje nam jedzenia na dzień odpoczynkowy i uklasycznienie wyciągów. Bez kalorii i dobrej regeneracji ciężko będzie zmierzyć się z trudnościami drogi. Postanawiamy wyjść na szczyt i zejść do połowy wyspy, aby odebrać od Sławka prowiant. Przekonujemy się, że w trakcie rekonesansu źle oceniliśmy położenie ściany i wykonujemy wielką pięciogodzinną pętlę do umówionej pozycji. Dzięki nawiązanemu przez krótkofalówkę kontaktowi udaje nam się odnaleźć za kolejnym wzniesieniem, przy kolejnym stawie za kolejną skałą. Padamy ze zmęczenia. Najpierw Sławek lokalizuje nas przez lornetkę i nawiguje nasza drogę w stosunku do słońca, następne krzyczymy i nasłuchujemy skąd dobiegają głosy. W końcu ściskamy się na powitanie! Rzucamy się na liofilizaty i batony. Sławek wyruszył na wyprawę jak wsparcie zespołu. Wsparcie to mało, gdyby nie jego pomoc nie wytyczylibyśmy naszej drogi klasycznie i z pewnością kilka dni szukalibyśmy grzybów, a przede wszystkim lasu, którego na Grenlandii przecież nie ma.

jakie liofilizaty polecacie

Przerwa na obiad. (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

27.07.2017

Kolejny dzień odpoczywamy przed finalnym uklasycznieniem sześciu wyciągów w headwallu. Tego dnia jemy, pijemy i robimy sobie zdjęcia… na szczycie! Jest przepięknie, słońce oświetla naszą ścianę idealnie, ta chwila da nam kiedyś moc. Nikt nam jej nie odbierze, żaden komornik, złodziej czy bank. Śpimy na szczycie.

28.07.2017

Wstaje dzień, a my wkraczamy do akcji. Wpinam przyrząd zjazdowy i jako ostatni docieram do chłopaków na dole. Po pięciu godzinach jest już po wszystkim. Konrad prowadzi główne trudności, czyli wyciągi: 7c+, 7b oraz 6c+. Wojtek długości liny do 6b. Po powrocie na szczyt podajemy sobie ręce. Robota skończona! Konrad, Wojtek, Mateusz i ja stworzyliśmy na czas wspinaczki nową drogą team, który pomimo różnic charakterów, działał jak sprawna maszyna. Do teamu, a tym samym udziałowców naszej linii, powinienem dopisać przede wszystkim Sławka Ejsmonta, bez którego wsparcia nie wspomoglibyśmy się spitami i błądzilibyśmy zapewne do tej pory w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Osobą, bez której nie mielibyśmy możliwości wspinaczki na nasze ściany z pokładu jachtu, jest Artur Bergier. który z pełnym zaangażowaniem, spokojem i sympatią wspierał nas przez ponad miesiąc działalności na zachodnim wybrzeżu. Dziękuję Wam chłopaki!

Co zabrać na Grenlandię

Droga Nightwatch. (fot. archiwum Marcina Tomaszewskiego)

Drogę nazywamy Nightwatch ponieważ wspinaliśmy się w północnym słońcu, a odkryty rejon Bergland na cześć naszego kapitana i jego jachtu. Ściana, natomiast, otrzymuje nazwę Anchor wall, bo to do nich kotwiczyliśmy się, rozpoczynając wspinaczkę od lustra wody.

Członkowie wyprawy: Artur Bergier – kapitan i właściciel jachtu, Sławomir Ejsymont – manager oraz wsparcie teamu, Mateusz Solecki – operator filmowy, Wojtek Malawski, Konrad OciepkaMarcin Yeti Tomaszewski.

Autor relacji: Marcin Yeti Tomaszewski