Zmagania z hinduską legendą

Zmagania z hinduską legendą

Shivling (6543 m n.p.m.) nie był celem przypadkowym. Jego wybór wynikał z nowych założeń programu Polski Himalaizm Zimowy, które zakładają zwiększenie liczby wypraw na trudne technicznie sześcio- i siedmiotysięczniki. Zespół w składzie: Janusz Gołąb, Andrzej Życzkowski i Kacper Tekieli, był jedną z trzech niezależnych ekip, które mierzyły się z legendarną górą Hindusów. Każda miała wyznaczony inny cel.

Pierwotne założenia programu Polski Himalaizm Zimowy musiały zostać poddane korekcie z prostej przyczyny. Ostatnim ośmiotysięcznikiem, który wciąż opiera się zimowym zdobywcom, jest K2. Gór, które może i nie przekraczają ośmiu tysięcy metrów, ale stanowią równie trudne wyzwanie, jest nieco więcej. I to na nich, przede wszystkim, skupiają się dziś polscy himalaiści. Do tej kategorii zaliczyć należy Shivling – szczyt wyróżniający się oryginalną sylwetką i owiany legendami. Hinduski sześciotysięcznik był celem wyprawy Polskiego Związku Alpinizmu, która wyruszyła pod koniec września 2016 roku.

2

(fot. archiwum Janusza Gołąba)

Aklimatyzacja

Zespół Janusza Gołąba planował zmierzyć się z południowo-zachodnią ścianą skalnego giganta, korzystając z Drogi Bonningtona. Pierwsza baza założona została 27 września, na położonej na wysokości 4550 m n.p.m polanie Sundarban. Pobyt w niej zaczął się od porządkowania sprzętu, planowania. Najważniejsza była jednak aklimatyzacja. W oswajaniu się z wysokością i tutejszym klimatem pomóc miały dwie wycieczki aklimatyzacyjne: zwieńczeniem pierwszej były dwa noclegi na wysokości 5500 m n.p.m. W trakcie drugiej himalaiści osiągnęli pułap 6000 metrów. O tym, że członkowie wyprawy są gotowi na potyczkę z Shivlingiem, świadczył wynik testowej “przebieżki”, podczas której do pokonania było przewyższenie wynoszące około 700 metrów.

Shivling wyprawa

(fot. archiwum Janusza Gołąba)

Korekta planów

Obserwacje terenu, czynione przez himalaistów podczas aklimatyzacji, nie napawały optymizmem. Na planowanej drodze wyrosła, bowiem, groźna przeszkoda. Serak, z którym ekipa miała się zmierzyć, mocno się sypał i to bez względu na aktualną pogodę. Po wnikliwej analizie sytuacji zdecydowano się na zmianę trasy. Drogę Bonningtona zastąpiono Drogą Japońską, o nieco wyższym stopniu trudności, której od czasu dziewiczego przejścia nikt jeszcze nie powtórzył. Nie była to, niestety jedyna zmiana. Złą wiadomością było to, że skurczył się skład zespołu. Z próby zdobycia Shivlingu, ze względów zdrowotnych, zrezygnował Andrzej Życzkowski.

Shivling

(fot. archiwum Janusza Gołąba)

W ślad za Japończykami

Zespół Janusza Gołąba i Kacpra Tekieli na spotkanie z Shivilingiem wyruszył 6 października. W pierwszej fazie, towarzyszył im jeszcze Andrzej Życzkowski, który postanowił odciążyć nieco towarzysz w trakcie długiego podejścia. Na początku trasa nie przysparzała zbyt wielu trudności. Podejście nie wymagało asekuracji. Pierwszy biwak rozbity został na wysokości 5500 m n.p.m., u podnóża ściany czołowej filara. Następnego dnia zespół ruszył w kierunku ostrza filara. Problemem był niezbyt dokładny opis, jaki sporządzili japońscy himalaiści. Ale i w takich sytuacjach trzeba sobie jakoś radzić. Skoro wskazówki przygotowane przez poprzedników nie były zbyt pomocne, trzeba było skorygować nieco “metodę nawigacji”. Drogowskazami stały się więc, znajdowane na trasie przedmioty, które mogły należeć do podążających tędy wcześniej wspinaczy. Dobra współpraca partnerów, którzy regularnie zmieniali się na prowadzeniu, umożliwiła sprawne osiągnięcie ostrza filara, a następnie półki idealnie nadającej się na biwak. Miejsce noclegu położone było na wysokości 5950 m n.p.m.

4

(fot. archiwum Janusza Gołąba)

Shivling się broni

Następnego dnia himalaiści zmuszeni byli zmierzyć się z trudnościami na poziomie M6+, a trasa kluczyła pomiędzy ostrzem filara a kominami i polami śnieżnymi. Kolejny biwak, tym razem siedzący, przygotowany został na wysokości 6250 m. W nocy członkom wyprawy dała się trochę we znaki niewielka zadymka śnieżna. I – jak się później miało okazać – nie był to koniec zawirowań pogodowych. Rano, na “rozgrzewkę”, himalaiści musieli zmierzyć się z trudnym wyciągiem o wycenie szacowanej na M6+. Tego dnia Janusz Gołąb i Kacper Tekieli osiągają wysokość 6340 m, czyli poziom, na którym w przybliżeniu, położona jest przełęcz pomiędzy wierzchołkami. Cel wydawał się być na wyciągnięcie ręki, jednak aura postanowiła pokrzyżować himalaistom plany. Załamanie pogody, sprawiło, że dalsza wspinaczka byłaby obarczona zbyt dużym ryzykiem. Rozsądek podpowiadał jedno rozwiązanie: wycof!

Wycof

Partnerzy początkowo trzymali się swojej drogi wejściowej, ta doprowadziła ich do wygodnej półki skalnej, na której był jeden ze wcześniejszych biwaków. Drugiego dnia wycofu himalaiści postanowili zrezygnować ze znanej już sobie trasy, wybierając zjazd dziewiczym terenem. Skrót umożliwił sprawne dotarcie do podstawy ściany.